Ihor Pawluk. Poezja. "Męskie wróżby". Przekład na język polski Tadeusz Karabowicz
[ Викачати з сервера (486.7 Kb) · Скачати дистанційно () ]09.08.2012, 10:18
Публікації в польських журналах:

Pawluk Ihor. Z cyklu "Męskie wróżby" // Radostowa. – 2013. – #1-2. – S.21.

Pawluk Ihor. Poezija // Metafora. – 2013. – #7 (88). – S.63-67.

– Pawluk Ihor. Poezija // Okolica Poetów. – 2012. – #59 (101). – S. 24.

 

*  *  *

 

Napisz mi morzem duży poemat o wichrze.

Świeżo upieczonym chlebem bezdenny smutek osłoń,

Jak długo jeszcze umiem lecieć i umiem płonąć,

I zmartwychwstawać umiem ze stromego, jak magma, pyłu.

 

Jak długo blisko do serca przytulam kurhany i przepaści,

Pępowinę rzeki, co jednoczy słone i proste.

Janczara i niewolnika z siebie z korzeniem wyrwę,

A dziecięce i niewinne we mnie sami zamordujecie.

 

Niebiesko-srebrne, jak lód, niebiosa nade mną i ptaki,

I zmartwychwstała wiosna, młoda i lekka, jak Chrystus.

Współczesne staną wokół i gwoździe, i szafoty,

I za kogoś, za coś znów pójdzie na nie jeszcze Ktoś.

 

Sam sławę na pieszczotę zmieniam i pieniądze – na wolność.

Grzesznie i prywatnie żyłem, wspominając świętości na

święta.

A teraz ja… teraz kocham się z losem.

 

Wyszywaj mi krzyżykiem wieczny smutek o Chrystusie.

 

 

** *

 

Wszystkie moje wiersze –

Współczesna spowiedź poganina

Nad rzeką, długa –

Jak wycie psa w nocy.

 

Zabłądziłem w tożsamość.

Teraz mi niebiesko-brunatnie.

A grzechy przed czartem

Proszą o wybaczenie rękoma świecy.

 

Śniegiem zakwitła mi cerkiew,

O Boże wszechmocny!

I piękna zorza pociekła

Po grzbiecie do krzyża.

A my skrajem duszy, bezsennie,

Bobrowymi futrami.

O świcie zmieniamy miasta.

 

Kąpiemy nerwy w wódce,

Pąsowiej od zachodu,

Dopóki nie opadnie noc

gęsta jak wątroba.

 

Śnieg – jak gdyby sen.

Ich mechanizm „strzałkami” macha.

Cicho.

Aż da się słyszeć –

Jak przodek milczy we mnie.

 

Chcę jeszcze szaleć,

Żałować i kochać.

Może już niedługo.

To wreszcie obojętne.

 

Ten sen –

To na śmierć smutne przygotowanie,

Jak białe wino.

 

Jak kręgi po krwi,

Rozchodzi się sława poety.

 

Jak głos po krwi…

I zorze jaskrawo pałają.

 

Do trzewi starła się

Oś złotej planety.

 

Mnie –

Człowiekowi –

Tłoczno tu,

Nieludzko.

 

NA TEMAT NIEŚMIERTELNOŚCI

 

Właśnie już, zdawało się, nieśmiertelność – strofą

podkreślić…

Z kuchni mojej, jeszcze radzieckiej, spalenizną jedzie,

Bo zapisałem się, zagapiłem, czajnika…, mać…

A gdzieś z lufy jednocześnie – i kula, i pakuły…

 

Łza na obliczu powtarza charakter pisma zorzy,

Droga do siebie – ten pogruchotany maszt.

A że złowiliśmy na czarne haczyki kotwic?.

Epoka, jak ryba, bez tlenu słonego zdechła.

 

Jak napis na szabli pozostaje młody wiersz,

Jak pamięć piękna narodu, który wymiera.

Bez czasu.

To dziwne.

Wódkę pędzimy z nieszczęścia –

Języków raju nie ma.

 

Tylko cisza jest pobożna i siano, i parzyste mleko…

I pies jest samotny, otruty radością, kłamie.

Słupa elektrycznego idol jest pogański, komitet rejonowy…

I chłopaczek cygański pyta:

„Orzeł – czy reszka”?

 

A któż to wie, co lepiej: orzeł czy reszka…

Właśnie już, zdaje się, nieśmiertelność…

Jej mi trzeba?

 

To wschodzi nad księżycem słońce bezdomne, stare,

Z podziemnego nieba.

 

Ja już zaświatowy…

Ani smaku, ani sensu, ani dna.

 

Zegar wisi pod ikoną.

Kuka kukułka.

 

Na kuchni mojej, jeszcze radzieckiej,

Tylko wina i wino.

 

A serce – jak kula…

 

ASOCJACJE

 

Anioł, który się śmieje,

To już trochę bies.

Maski – byłe twarze.

Trawy –malutki las.

 

Mądrość – to pierwsza starość.

Delikatność –to młodociany nóż.

Kobza – babcia gitary.

„Tak” – to wczorajsze „nie”.

 

Słońce – pogańska świeca.

Cukier – wesoła sól.

Strzał – to cisza wieczna.

Bóg – to zapomniany ból…

 

*  *  *

 

Dusza – jak wilk na łańcuchu –

Już słyszy jesień.

Szklanych naczyń czerwienny łomot…

I raj – właśnie on.

 

Tu jabłoni sen i mama barszcz,

I pachnie piosenka.

Topole – gotyk… Katedra

Żelazna w krzyżach.

 

List zorzy do lustrzanej tafli

Stawka… właściwa…

I skrzydła korzenie bolą,

Bo wołają do siebie.

 

Ogień jest kalinową twarzą

W mglistej masce.

Pod wiatr koci jajko,

Jak w tej jeszcze baśni.

 

Jedne zniewolone słowa,

Jak chleb – inne.

W nie duszę schowałem –

I wyszły wiersze.

 

O wszystkim już było, co jest dookoła,

I jeszcze pozostaje czas,

Będę układał jeden, przejrzysty tom.

Niech mają ludzie…

 

Wiosenną jesień.

Piekło–raj,

Miłość i piwo.

 

A kiedy przyjdzie pora –

To śmierć piękną.

 

 

Z CYKLU „SZKLANA KARCZMA”

 

Nadpita butelka na stole.

Łza na szybie.

Ktoś wierzy złym świecom luf,

Ktoś delikatnym skrzypcom.

 

Kogoś skaleczyły dawno,

Kogoś niedawno.

Prosty sowiecki sklep spożywczy…

Serek topiony.

 

Naród zagmatwany jak na zawołanie,

(Tam, dalej, cerkwie)

Przyszedł, gdzie szczęście sprzedają,

Gdzie gra na dekagramy.

 

Stary profesor, włóczęga, poeta –

Wszyscy podobni.

Wszyscy kłócą się i wypijają miód –

Jak hajdamacy.

 

A tam, za oknem, szopka,

Śnieg i wiatr.

Komuś raj – nie ogród, a step,

Nie owoc, a kwiaty.

 

Komuś sprzykrzyły się – i wojna,

I miłość, i sława.

A tu – łykniesz sobie wina –

 

Kędzierzawy…

Wszystkie dusze hurtem sprzedają,

Konserwy są rybne…

 

Trumna i kołyska,

Krew i rtęć

Stają się podobne.

 

 

*  *  *

   Pamięci mojej mamy

 

Poleski kraj wymyślił mnie,

Ranki ptaków przesypiam na koralowcu.

Ja nie gospodarz, a tylko sonet

Trawy, której zachciało się smutku.

 

Dmuchawce i dziad z kulą w barach.

Umarła mama.

Los uśmiechał się.

I sypiał stary piesek na rękach

Malutkiego płaczliwego wandala.

 

Mijało wszystko. Rdzewiał w niebie sierp.

A my z koniem już poglądami zbliżeni.

Przemijamy. A grzeszny sen jeziora

Łamał o lód swoje różowe skrzydła.

 

Stara słoma. Wypłowiała mgła.

Groby przodków myją się deszczami.

Kogoś jeszcze, kogoś już nie ma

Między nimi, między kometami,

Między nami.

 

Moje śnieżynki, po co że na ogień!

Moja że ty poro, po co tak wysoko!…

Kochana, miła, niebieskie dłonie,

Po Takim – tylko wieczny spokój.

 

 

Poleski kraju, ty dziad mi czy brat?

Ja twoja tęsknota.

Nie żałuj, nie złość się.

 

Już szybko wrócę,

Gdzie schody cerkwi wydeptane sercem.

  

O PERUNIE

Perun zmartwychwstanie nie na trzeci dzień 

Całopalnym białym kogutem nad Poczajną,

Gdzie niebieska magma pierwotnych piosenek

Oczyści go falą smutną.

 

Perun zmartwychwstanie nie na trzeci dzień.

 

Jeszcze będą długo, długo, jak echo,

Błądzić między zorzą i śliwą, tarniną

Jego kapłani – z ducha i wina –

Poeci, kozacy i włóczędzy.

 

Błądzić będą długo – jak echo.

 

Piosnkami i krwią sławę okupią.

Naród podejmą.

Może i obudzą jeszcze,

Dopóki trawa świeżo skoszona.

Dopóki lud i ludziska – to ludzie jeszcze.

 

Naród podejmą.

Może i obudzą jeszcze.

 

Krzyże Perunowi śnią się jak ptaki.

Krzyże są samotne, bez krucyfiksów, apostołów.

I biegają blond dzieci,

Co lubią wszystko,

Co zakwitły i nie pościły.

 

I biegają blond dzieci.

 

Jeszcze bunt podejmą krwisty

Na grach genów, geniuszy z tłumem.

Perun zmartwychwstanie.

I zejdą

Ogniem i wiatrem,

Gliną i wodą.

 

Jeszcze bunt podejmą krwisty.

 

Z niewolników stanie plemię złote,

Piękne i zdrowe i trochę gwiaździste –

Jak drzwi raju zerwane z pętli,

Zmarznięte morze, księżycem zaorane.

 

Z niewolników stanie plemię złote.

 

Dla nich czas – nic.

Dla nich obszar – ciało jeszcze,

Ciasna cerkiewka i ofiarnik…

Perun ukrzyżowany.

Jego ręce – skrzydła.

Nie ma go, bo i my nie mamy skrzydeł.

 

To i on zmartwychwstanie nie na trzeci dzień

Całopalnym białym kogutem nad Poczajną,

Gdzie niebieska magma pierwotnych piosenek

Oczyści go falą pożegnalną.

 

Perun zmartwychwstanie nie na trzeci dzień.

 

DZIEWCZYNKA

 

Płacze dziewczynka bosa

Na babcinym progu.

Zawiedziona jesień

Chodzi po podwórzu.

 

Na duszy chłód.

Nawet kogut ucichł…

–A kogo ci szkoda?

Mówi dziewczynka:

– Wszystkich…

 

 


 

Категорія: Мої файли | Додав: Автор | Теги: Tadeusz Karabowicz, Ihor Pawluk, Przekład na język polski, Męskie wróżby
Переглядів: 1514 | Завантажень: 616 | Коментарі: 1 | Рейтинг: 5.0/2
Всього коментарів: 0
Ім`я *:
Email *:
Код *: